Siedziałam nad Górskim Przesmykiem i patrzyłam w swoje odbicie. Ale w
zasadzie kogo ja chciałam zobaczyć? Nie byłam ani piękna, ani delikatna,
ani krucha, ani płaczliwa, a ostatnimi czasy tylko takie wadery
znajdują partnerów. Ja nie rozumiem, czy tylko przy takich waderach
basiory czują się dowartościowane?!
- Jenna! - zawołała Lily. To była moja znajoma z innej watahy. Co ona tu robi?
- Lily? Skąd ty się tu wzięłaś? - zawołałam do znajomej. Dawno jej nie widziałam.
- Ja...muszę cie ostrzec. Zbliżają się...Oni... - padła na ziemię.
Dopadłam do niej ale nie oddychała. Usłyszałam trzaski gałązek i za
chwilę wokół mnie pojawił się ogień, był wszędzie...
- Jenna! Skrzydła! - krzyknął ktoś. Rozejrzałam się ale nikogo nie
było. Rozłożyłam skrzydła i nagle poczułam przeszywający ból, a potem
opadłam na ziemię, a obok mnie były...moje skrzydła. Ktoś mi je obciął! A
potem...cień...światło...wrzask...
- Jenna! Do cholery, Jenna, obudź się! - otworzyłam oczy i zobaczyłam
pyszczek Scana. Wstałam. To był tylko koszmar. Oddychaj, mówiłam sobie w
duchu.
- Przepraszam Scan. - otarłam łzy.
- Darłaś się tak jakby coś ci zrobili, co ci się śniło? - zapytał zdezorientowany. Uśmiechnęłam się delikatnie.
- W porządku, nic się nie stało. Dzięki, że przyszedłeś. - wilk
uśmiechnął się i wrócił do siebie. Położyłam się z powrotem ale nie
zasnęłam tej nocy ani razu. Zawsze wierzyłam w sny, że one coś znaczą a
ten nie był w żadnym stopniu dobry...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz